wtorek, 25 lipca 2017

Pierwszy miesiąc

Wczoraj minął dokładnie miesiąc odkąd runął mój świat.

Była sobota, ja - stęskniona żona czekałam na powrót męża pracującego zagranicą. A ten przyjechał i już niemal w progu oświadczył, że nas porzuca - mnie i dziecko.

Tej soboty świat runął mi na głowę. Tak mi się przynajmniej w pierwszym momencie wydawało. Minął miesiąc - aż i tylko, a ja już wiem - JESZCZE BĘDĘ SZCZĘŚLIWA !!!

Bo niby dlaczego nie? Bo co? Bo mnie facet zostawił? Nie, to nie - nikogo do miłości nie zmuszę. Trudno - jego strata. Znudziło mu się życie rodzinne, przerosła go odpowiedzialność i obowiązki. Zachciało mu się kawalerskiego życia bez zobowiązań. Niech idzie w cholerę! I niech mu nawet przez myśl nie przejdzie, aby wracać.

Kochałam i czułam się kochana. Miesiąc miodowy skończył się lata temu, nie twierdzę, że byliśmy idealnym małżeństwem, bo takie nie istnieją, ale byłam szczęśliwa. Myślałam, że on też. I ponoć był. Sam to powiedział. Tyle tylko, że zapomniał mi tylko te 10 lat temu, jak się poznaliśmy, powiedzieć, że kocha inną i że jestem tylko "towarem zastępczym", bo jak ona tylko zmieni zdanie i go zechce, to on poleci w te pędy. No i poleciał. Chociaż mnie też ponoć kocha, nadal! Nawet coś tam napomknął, że najchętniej to byłby z nami obiema. Niedoczekanie jego!